Znałem kiedyś Drzewo. Nie było ani ładne, ani specjalnie okazałe. Od dawna nie miało liści nawet w lecie. Znałem się z Drzewem bardzo długo. Kiedy byłem mały (bo kiedyś byłem mały) wspinałem się na jego konary, chowałem się w resztkach rzadkiego już wówczas listowia i cieszyłem pozorami samotności.
Teraz jestem duży. Drzewo, choć powoli umarło (a może właśnie dlatego?), wciąż zwracało moją uwage. Każdy spacer po parku wiązał się z wizytą u Drzewa. Mieliśmy wspólne wspomnienia, banalne, ale prawdziwe.
Kilka dni temu znów poszedłem odwiedzić Drzewo.
Niespieszny spacer, łagodny mróz, wiatr nieznacznie dokuczliwy. I niski pień po Drzewie.
Zawsze wiedziałem, że w końcu jakiś skurwysyn je zetnie, że komuś zacznie przeszkadzać jego bezbarwność i jałowa egzystencja, byłem tego pewien, ale...
Więc pozostaną mi jedynie wspomnienia. I zdjęcia.
To właśnie jest -według mnie - sens fotografowania.
Znaliśmy się ponad 25 lat. Jakkolwiek to brzmi.
|