Po pierwsze: "Język japoński składa się z trzech alfabetów. Dwóch sylabograficznych - hiragany i katakany oraz jednego piktograficznego - kanji. Romaji trudno nazwać alfabetem, gdyż służy on jedynie do zapisana wymowy znaków japońskich w transkrypcji romańskiej, czyli za pomocą znanych nam liter.
Alfabety sylabograficzne nie są skomplikowane i można się ich szybko nauczyć. Wystarczy poświęcić jeden dzień na naukę, a następnie przez tydzień ćwiczyć pisanie by utrwalić poszczególne sylaby."
Jasne...
Po drugie: "Liczbę kanji określa się na 40.000, jednakże w powszechnym użyciu jest ich dużo mniej.
Podstawowe kanji to zestaw Jōyō 1945 znaków. (Wcześniej takim standardem był zestaw Tōyō - 1850 znaków.) Jest to oficjalny zestaw ustalony przez rząd Japonii, i we wszystkich oficjalnych dokumentach, prasie i książkach nienaukowych każdy kanji spoza zestawu Jōyō musi być opatrzony wymową zapisaną kaną (furigana). Wyjątek stanowią nazwy własne, imiona i nazwiska, o ile zawierają któryś ze znaków ze spisu jinmei."
Po trzecie, które jest naturalną konsekwencją pierwszego i drugiego:
No właśnie...
Po czwarte: Japonia jest cholernie daleko, a najtańsza wycieczka do tego dziwnego kraju, jaką udało mi się znaleźć kosztowała 8227 zł od łba (plus 180 dolców za frykasy), co pomnożone przez trzy daje 24681 zł i 1659,15 zł za dolce wg tabeli kursów średnich NBP z dnia 27.07.2006 w godzinach 1130-1230, czego suma będzie się kręciła w okolicach kwoty 26340,15 zł, a to już jest - umówmy się - od cholery.
Po francusku rozumiem nie wiele więcej niż po japońsku, ale "po czwarte" w wypadku Francji wydawało się jakby mniej wulgarne...
Dlatego pojechaliśmy do Francji.
Pierwsze "ale" -Jeżeli wycieczka nazywa się "Francja - rodzinne parki rozrywki" należy ją tak właśnie traktować.
Drugie "ale" -Jeżeli w programie wycieczki "Francja - rodzinne parki rozrywki" jest mowa o zwiedzaniu Paryża, nie wolno traktować tej informacji serio i słowo "zwiedzanie" traktować z przymrużeniem oka lub:
a) jako żart - gdy jesteśmy wyrozumiali,
b) jako nadużycie - gdy lubimy się czepiać.
Bo zwiedzić Paryż w dwa dni to zadanie tak samo nierealne jak wypicie litra absyntu w piętnaście minut. W obu przypadkach znajdą się fantaści, którzy będą przysięgać, że dokonali tego wyczynu, i w obu przypadkach należy ograniczyć kontakty z tymi ludźmi, gdyż to progresywna choroba i prędzej czy później usłyszymy o kosmitach.
Przejazdem byłem w Paryżu - to chyba odpowiednia forma dla sytuacji, którą chcę Wam pokazać.
Place de la Concorde - miejsce z którego rozpoczął się kłus.
Avenue des Champs-Élysées... i jej okolice przeszedłem wzdłuż i odrobine wszerz
Tour Eiffel
|